27 lutego 2015

Rozdział szósty

Śmieję się sucho. - Wiesz, że to nie będzie takie łatwe?

- Oczywiście, że wiem - odpowiada raczej cierpko.

- Tylko mówię.

Prycha śmiechem, kręcąc głową, po czym chowa ją w swoich dłoniach i pociera nieznacznie. - Zapowiada się trudniej niż myślałem.

- Co?

- Próbowanie tego rozwiązać razem z tobą - odpowiada cicho.

- Dlaczego tu jesteś? - pytam.

- Słucham?

- Na pewno jesteś z Anglii. Co robisz tutaj w Massachusetts? Przypadek?

- Nie musisz wiedzieć o mnie wszystkiego - mówi z postawą, jakiej się po nim kompletnie spodziewałam.

- Wiem, ale chciałabym - odpowiadam, krzyżując ramiona.

Wpatruję się w niego, podczas gdy wiatr uderza w nasze ciała, powodując, że jego czapka zakrywa nieco więcej jego czoła. Niechętnie muszę przyznać, że nie wygląda najgorzej.

- Nie chcę mówić ci niczego o sobie.

- Co w tym takiego trudnego? Zapytaj mnie o coś, odpowiem na wszystko - przekręcam się bardziej w jego stronę.

Podnosi na mnie wzrok, wyglądając na nieco zmieszanego. - Nie mam żadnych pytań.

- Jesteś pewny?

- Um... Masz jakieś hobby? - słowa wydostają się z jego ust dość wolno i niezgrabnie.

Śmieję się z niego.

- Co? - pyta obrażony.

- "Umm... masz... jakieś... hobby?" - przedrzeźniam go, na co wywraca oczami.

- Nie wiem, czy będę w stanie-

- Trzymanie się tego w co wierzę - przerywam mu, zanim kończy to, co miał zamiar powiedzieć.

- Czy to w ogóle hobby? - pyta, marszcząc jedną z brwi, próbując zmniejszyć dopływ promieni słonecznych do jego źrenicy.

- Dla mnie tak - wzruszam ramionami. - A co z tobą?

Wygląda jakby mocno zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu przemawia. - Ja nie mam hobby.

- Jak możesz nie mieć hobby? Każdy je ma.

- Oprócz mnie - mamrocze pod nosem.

- Nie wierzę ci - mówię.

- Więc uwierz, bo to prawda.

- Czy musisz przez cały czas być taki przemądrzały? - pytam.

- Mógłbym zapytać o to samo - odgryza.

Ostatecznie kończę ze śmiechem i słyszę chichot Harrego tak wyraźnie, jak bardzo on próbuje go ukryć.

- O mój Boże - wypuszczam z siebie powietrze. - Serio? Co to ma znaczyć?

- Co?

- Nie możemy powiedzieć dwóch zdań bez prychania na siebie albo bycia poirytowanym.

Słyszę głęboki chichot. - Smartass and smartasser*.

Śmieję się nieznacznie. - To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek słyszałam.

Harry uśmiecha się lekko, unosząc wyłącznie lewy kącik swoich ust. Wpatruje się głęboko w moje brązowe oczy swoją zieloną parą.

- Ale to ja jestem mądrzejsza - kontynuuję dialog.

Po raz pierwszy mogę usłyszeć jak Harry faktycznie się śmieje. - Nie wydaje mi się.

- Cóż, to prawda. Jestem o wiele mądrzejsza od ciebie - mówię, wzruszając ramionami, a on uśmiecha się, kręcąc głową. - A czy Brytyjczycy nie powinni mówić smartarse**?

- To jest tylko używane jako elizja. Zwykle mówię arse, ale teraz tego nie zrobiłem głównie z twojego powodu.

- Okej, smartarse - mówię, wysilając się na jak najlepszy brytyjski akcent.

Harry uśmiecha się do mnie lekko, potrząsa głową i spogląda na jezioro, rozpościerające się przed nami.

- Możemy w końcu przedyskutować co zamierzamy zrobić z tym Prawem?

- Najpierw jeszcze jedna sprawa. Na początek, powiedz mi, dlaczego tak bardzo chcesz, żeby zniknęło? - sugeruję, na co on wywraca oczami.

- Nic z tego.

- Harry, dlaczego-

- Nie nazywaj mnie tak - przerywa mi, co sprawia, że jestem nieco oszołomiona.

- Cóż, to jest twoje imię...

- Cóż, nie musisz go używać. Wiem, że mówisz do mnie.

- Ale dlaczego-

- Możesz po prostu odpuścić? - mówi głośno, a ja zamykam swoje oczy, biorąc głęboki oddech.

- Chyba nic z tego nie wyjdzie - staję na równe nogi.

Harry kopiuje moje kroki.

- Spójrz - zaczyna, prostując się. - Po prostu przestań wypytywać mnie o informacje na mój temat. Wiem, że chcesz, ale proszę cię. Zróbmy co mamy do zrobienia, a kiedy skończymy, najzwyczajniej wrócimy do swoich żyć, zachowując się jakbyśmy się nigdy nie znali. Musimy spróbować i pracować razem, tak? - mówi jak najspokojniej potrafi.

Krzyżuję ramiona i przenoszę ciężar swojego ciała na prawą nogę. - W porządku. Cokolwiek uczyni ciebie, faceta, najszczęśliwszym, racja?

Myśli nad czymś, przed powolnym skinięciem głową, co mnie irytuje, więc wywracam oczami. - Wy, chłopcy, jesteście niedorzeczni, serio.

- To właśnie my. A dziewczyny to dziewczyny; nie możecie zmienić faktu kim jesteście - mówi.

- Możecie próbować. Tak w ogóle, to masz bratnią duszę?

Oblizuje swoje wargi i po raz kolejny najpierw musi pomyśleć przed odpowiedzią. - Tak.

- Naprawdę?

- Tak - mówi jakby to było coś oczywistego.

- Jak ma na imię? I nie łapię tego, dlaczego chcesz powstrzymać Prawo skoro masz-

- Julianne. I nienawidzi tego Prawa tak samo jak ty, tylko po prostu nie chce nic z tym zrobić.

- Źle ją traktujesz? Dlaczego miałaby chcieć je obalić? - pytam.

- Oczywiście, że nie - mówi i zatrzymuje się na dobre dziesięć sekund. - Jej siostra. Została wybrana przez przerażającego mężczyznę.

- Och, to jest najgorsze.

- Co? Przerażający mężczyzna? - pyta, słabo zorientowany.

- Dokładnie. Równie mocno nienawidzę faktu, że również małe dziewczynki mogą zostać wybrane przez o wiele starszych mężczyzn. Robi mi się niedobrze - przechodzi mnie dreszcz.

Moje myśli wędrują do Rose i moje serce zaczyna krwawić. Nawet nie wiem co się może z nią teraz dziać. Kto wie co on teraz może z nią robić?

- Wyobrażam sobie co masz na myśli - mówi.

- Wiem - odpowiadam mu, nie do końca wiedząc jak podtrzymać konwersację między nami.

Cisza krążyła wokół nas i nawet nie zauważyłam kiedy zaczęliśmy krążyć wokół jeziora.

- Poczekaj - zaczyna. - Dlaczego wczoraj tak nagle wybiegłaś z autobusu?

- Och - śmieję się sucho. - Zobaczyłam niewinną dziewczynkę wybraną przez znacznie starszego mężczyznę i próbowałam to zatrzymać.

Chłopak zamilkł za moment, więc patrzę się w niego. Jego wzrok wbity jest w ziemię.

- Ukarali cię? - pyta cicho.

Kiwam głową. - Jasne, jak zawsze - śmieję się sucho. - I nie rozumiem dlaczego po prostu mnie nie zabiją.

Harry marszczy swoje brwi. - Co masz na myśli?

- Wiesz, to jak zabijają kobiety walczące na ulicach, po tym jak zostały wybrane przez przerażających mężczyzn. Kiedy próbują robić inne głupoty jak wyjście za mąż czy coś. Ja robiłam o wiele gorsze rzeczy, a jedyne co mnie spotkało to blizny na plecach. Mam na myśli, że zabijają dziewczyny, które robiły znacznie mniej niż ja, dlatego tego nie rozumiem.

- Szczerze mówiąc, myślę, że bawią się tobą - mówi.

- Wiem - przyznaję, wzdychając.

Cisza znów zalega między nami, dopóki Harry po raz kolejny nie pyta, czy możemy zacząć rozmowę na temat Prawa.

- Ale nie wiem co tu tak naprawdę jest do obgadania.

- Musimy stworzyć plan. Musimy mieć naprawdę świetny i zrozumiały plan, by władze, po usłyszeniu go, nie będą mogły odmówić.

- Oczywiście.

- Okej, mądrzejsza - Harry próbuje mi dokuczyć, co sprawia, że mój uśmiech niekontrolowanie się powiększa. - Musimy znaleźć paru ludzi, którzy mogliby nas poprzeć. Znasz kogoś?

- Nie - mówię po krótkim namyśle.

Nie znam nikogo. Rozmawiam wyłącznie z moją mamą, siostrą, Liamem, czasem z tatą, lecz staram się unikać dwóch ostatnich.

- Jesteś pewna?

- Tak. Nie mogę poprosić Liama o pomoc, będzie bardzo zły.

Liam byłby naprawdę nieźle wkurzony, gdyby dowiedział się, że spędzam czas z innym chłopakiem. Zawsze był typem zazdrośnika. I jeśli... Harremu i mnie uda się skończyć z Prawem raz na zawsze, delikatnie mówiąc oszaleje. Ale nie przejmuję się tym.

 - Kogo?

- Och - zapomniałam, że nie wspominałam wcześniej o nim Harremu. - Liam to moja bratnia dusza. Wygląda jak niezły kozak, ale w rzeczywistości boi się cokolwiek zrobić. Jeśli wyprowadzisz go z równowagi, on... To typ zazdrośnika. Więc jeśli zobaczyłby nas razem, byłby wystarczająco wkurzony, żeby zrobić wcześniej wspomniane nic.

Harry chichocze. - Nie bałbym się go.

Sarkastycznie kiwam głową. - Och, próbujesz mi teraz zaimponować?

- Co? Nie - broni się, a ja się parskam śmiechem.

- Ależ owszem. Próbujesz grać twardego, mówiąc, że nie byłbyś przestraszony.

- Nie, mówię ci samą prawdę - mówi obrażony, na co wybucham głośniejszym śmiechem.

- Może ty znasz kogoś kto mógłby nam pomóc? - pytam nagle.

- Nie i nie mam zamiaru pytać mojej połówki. Nie ma co na nią liczyć.

- Gdzie ona jest?

- Godzinę stąd.

- Więc co tu robisz?

- Rozmawiałem całkiem niedawno z Rządem - mówi, a ja kiwam głową, rozumiejąc go.

- To dobrze, tak przypuszczam.

- Ta, to pojeby - stwierdza, powodując u mnie wybuch śmiechu.

- Mówię im to samo. O, i jeszcze dupki.

Harry chichocze. - Wyprowadzają mnie z równowagi.

- Święte słowa.

Chłopak się śmieje, więc do niego dołączam. To miłe kiedy zachowuje się tak sympatycznie i dzięki temu staje się dwadzieścia razy bardziej atrakcyjny, naprawdę.

- Jak wygląda twój tatuaż?

- Co?

- Tatuaż... symbolizujący twoją więź z Liamem.

- Och - zatrzymuję się i ciągnę swoją koszulkę w dół, by odsłonić tatuaż.

Jego oczy rozszerzają się, a usta rozchylają.

- Mam prawie taki sam tatuaż w dokładnie tym samym miejscu - mówi i powtarza mój ruch z odsłonieniem piersi, by pokazać mi dwa dwa gołębie na swojej klatce piersiowej.

Wyglądają trochę inaczej od mojego, ale wciąż mają w sobie coś, co je łączy.

- Jak bardzo to jest dziwne? - pytam, przyglądając się bardziej jego wytatuowanej skórze.

- Bardzo dziwne - mówi, zakrywając z powrotem fragment swojego ciała.

- Dwa pytania - ledwo zaczynam, a już mogę zobaczyć u Harrego poirytowanie. - Który tatuaż łączy cię z twoją bratnią duszą i dlaczego masz tak dużo innych tatuaży?

Pokazuje mi swoje ramię, wskazując na czarny tusz, który ukazuje dwie literki, łączące się w "Hi!". Uśmiecham się.

- Mogę poznać historię, kryjącą się za tym tatuażem?

- Jasne. To pierwsze słowo, które do mnie napisała***.

Śmieję się trochę głośniej niż powinnam. - Naprawdę?

- Wiem, to głupie, ale podobał się jej ten pomysł, więc wytatuowałem to - mówi, ale wydaje się być nieco tym zasmucony.

- A inne tatuaże mam dlatego, bo po prostu to lubię - kontynuuje.

- Co oznaczają? - pytam.

- Muszę iść - mówi nagle, a ja marszczę swoje brwi. - Możemy dokończyć to jutro?

- Dlaczego znowu tak nagle uciekasz? - pytam, a on potrząsa swoją głową.

- Nie muszę ci odpowiadać. Na razie, Josephine - żegna się, ocierając się przypadkiem o moje ramię.

- Pa Harry - odpowiadam, zmieniając swój kierunek.
  
❀❀❀
 
Stwierdziłam, że lepiej będzie, gdy zostawię niektóre słówka w oryginalnej wersji, bo niektórych rzeczy nie da się przetłumaczyć bez utraty ich sensu.

* smartass to przemądrzały dupek/mądrala, smartasser to stopień wyższy tego rzeczownika
** smartarse znaczy to samo smartass (arse oraz ass to tyłek), ale powiedzcie sobie te oba słówka na głos
*** na pewno to była ona? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

18 stycznia 2015

Rozdział piąty

Budzę się następnego ranka bez konkretnych planów na resztę dnia. Muszę jedynie udać się do Liama, bo powiedział, że mamy zjeść razem śniadanie.

Zsuwam nogi z łóżka i stawiam je na ziemi, wstając. Pocieram swoje oczy i idę w kierunku szafy, by wyciągnąć z niej sweter i parę legginsów. 

Następnie kieruję się w stronę łazienki, tam związuję swoje włosy w kucyk i sięgam po maskarę. Nie lubię się zbytnio malować, ale codziennie używam tuszu, by podnieść odrobinę moje rzęsy. Niby to nic, ale pomaga mi wyglądać na bardziej wypoczętą.

Wychodząc z łazienki, kieruję się do kuchni, gdzie zastaję mamę i siostrę, spożywające swoje śniadanie.

- Jak się czujesz, Josie? - pyta mama, kiedy mnie zauważa.

- W porządku. Leki pomogły - odpowiadam, podchodząc do niej, żeby ją uścisnąć. - Wychodzę teraz do Liama.

Przytulam również Sam, a ona odpycha mnie żartobliwie.

- Widzimy się później - mówię, kierując się do wyjścia.

Gdy tylko przekraczam próg drzwi, zimne powietrze uderza w moje ciało. Włosy zakrywają jedną stronę mojej twarzy, ale nie przeszkadza mi to. Idę wzdłuż chodnika, kierując się prosto do domu Liama. Podróż zwykle zajmuje mi około pięciu minut.

Dzisiaj spoglądam na każdego kogo mijam i zauważam, że nikt z nich nie odważa się na mnie spojrzeć. Nawet faceci. Zachowują się jakby mnie tu wcale nie było, ale nie przejmuję się tym.

Spacer wydaje się trwać wieczność, ponieważ zmierzam do miejsca, w którym wcale nie chcę się znaleźć, jednak wkrótce tam docieram i od razu pukam do drzwi, ponieważ im szybciej się tu znajdę, tym szybciej Liam zabierze mnie na śniadanie.

Chłopak otwiera drzwi, a uśmiech od razu rozświetla jego twarz, a następnie pochyla się, by mnie pocałować. Odwzajemniam pocałunek, ale moje oczy pozostają otwarte podczas, gdy on zamyka swoje. Nie chcę wkładać żadnej pasji w pocałunek z facetem, wobec którego nic nie czuję.

Liam odsuwa się ode mnie, otwierając swoje oczy i ten sam głupi uśmiech znowu przykleja się do jego twarzy.

- Chodźmy coś zjeść! - mówi, według mnie, zbyt radośnie.

Splatamy razem swoje dłonie i idziemy powolnie w stronę jego auta. Otwiera przede mną drzwi i wchodzę do środka bez żadnego podziękowania, a on przechodzi na swoją stronę i siada za kierownicą z lekkim zastanowieniem.

- Joey, czy coś cię martwi?

Nienawidzę kiedy ludzie mówią na mnie Joey.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie Joey? - warczę, a on mamrocze ciche przeprosiny.

- Ale poważnie, coś się stało? Wydajesz się taka nieobecna.

Mój ojciec mnie tak nazywał, kiedy zaczął się zmieniać. Ciągle mnie wołał i torturował tym właśnie zdrobnieniem. Przychodził codziennie do domu i krytykował mnie w kółko i kółko. Tego właśnie w nim nienawidzę.

Moi rodzice zawsze lubili dziewczynki z chłopięcymi imionami, dlatego nazwali mnie Josephine i teraz mogą wołać na mnie Joey lub Jo, a mojej siostrze dali na imię Samantha, więc mogą nazywać ją Sam.

Kocham swoje imię. Jest takie inne i nie poznałam jeszcze nikogo z tym imieniem. Podoba mi się idea oryginalności i unikalności. Nigdy nie zmieniłbym tego kim jestem i to jedyna rzecz, którą w sobie doceniam.

Rzecz, którą chciałabym zmienić, to oczywiście, to cholerne Prawo.

- Josie? - Liam nagle przerywa moje rozmyślenia.

- Tak, jest w porządku.

- Nie, nie jest. Kiedy coś cię dołuje, jesteś cicha i gubisz się w swoich myślach. Och, i nie jesteś taka wkurzająca - dodaje, próbując przerobić to w żart, ale nie uważam żeby to było śmieszne.

- Wszystko gra, Liam. Proszę odpuść i po prostu prowadź - opieram łokieć o drzwi auta i ukrywam twarz w swojej dłoni.

- Jak wolisz. Pogadamy o tym później - mówi, ruszając z podjazdu.

- Widziałam dziewczynkę wybraną przez dużo starszego od niej mężczyznę, więc próbowałam ją od niego zabrać - mamroczę byśmy nie musieli już wracać do tego tematu. Jestem pewna, że by nie odpuścił.

- Gdzie?

- W Rządzie.

- Dlaczego tam byłaś, Josephine? - pyta, na co wywracam oczami.

- Nie wiem, ale zobaczyłam to i próbowałam to powstrzymać, ale nie mogłam - wzdycham.

Spoglądam na Liama. Patrzy uważnie na drogę przed nami, wielokrotnie oblizując swoje usta. Kiedy wchodzi w zakręt, nagle jego wzrok spoczywa na mnie.

- Nie możesz stale tam chodzić, Jo.

- Jeśli nie ja to kto będzie? Kto spróbuje to zakończyć, Liam? Nikt - mówię bardziej do siebie.

- Nie wiesz tego - odpowiada, udając, że naprawdę są tu tacy ludzie.

Moje myśli powędrowały do Harrego. Powiedział, że zamierza ze mną dzisiaj porozmawiać i nie wiem jak oraz kiedy to się stanie. I czy to w ogóle się stanie.

 Wyglądał na takiego pewnego co do idei nas, współpracujących razem. Ja po prostu chcę wiedzieć, dlaczego on tak bardzo pragnie je zatrzymać. Musi mieć jakiś powód, każdy chłopak lubi to Prawo. Jest palantem jak wszyscy, tylko fakt, że naprawdę chce coś z tym zrobić. To mnie zastanawia.

Nie wiem co mam o nim myśleć. Zwłaszcza, że spędziłam z nim jedynie dwadzieścia minut. Może nie jest aż taki zły? Nie mam pojęcia, nie mogę go rozszyfrować.

- Wiem, że bycie kobietą musi być okropne, ale-

- Bycie kobietą nie jest okropne, Liam - przerywam mu, będąc nieco urażoną jego komentarzem. To nie nasza wina, że to Prawo powstało.

Mężczyźni nie są lepsi od kobiet.

- Miałem na myśli, że po prostu-

- Zatrzymaj samochód - znów mu przerywam, próbując brzmieć jak najbardziej przekonywająco.

- Nie, Joey. Mieliśmy zjeść razem śniadanie, pamiętasz?

- Zatrzymaj ten cholerny samochód! - krzyczę wystarczająco głośno, by Liam wcisnął hamulec, co powoduje, że oboje zostajemy pociągnięci do przodu.

- Josephine! - krzyczy za mną, kiedy otwieram drzwi, żeby wybiec z pojazdu.

Biegnę przed siebie. Na szczęście wiem, gdzie jestem i jak dotrzeć stąd do mojego domu, więc uciekam od Liama ile sił w nogach.

Nigdy jeszcze nie powiedział mi czegoś takiego. Nie powinnam być tak bardzo obrażona, ale jestem. Czuję się niezwykle znieważona i nieważna.

Nagle ktoś chwyta moje ramię, więc zatrzymuję się, by stanąć twarzą w twarz z Harrym.

Ma na sobie białą koszulkę i z tego co widzę, te same ciemne, podarte rurki. Jego włosy wciąż są ukryte pod czapką.

- Skąd ten pośpiech? - pyta, uwalniając mój nadgarstek z uścisku.

- Nie powinno mieć to dla ciebie znaczenia - rzucam, a on się uśmiecha.

Nie widziałam wcześniej jego uśmiechu. To jest pierwszy raz i od razu mogę zauważyć dołeczki, formujące się po obu stronach jego ust.

- Robimy się zadziorni, co? - mówi złośliwie i z jakiegoś powodu wydaje się być w lepszym nastroju niż wczoraj.

- Muszę iść - mówię obracając się, ale on idzie tuż obok.

- Idę z tobą.

- Dlaczego?

- Bo mieliśmy przedyskutować dziś parę spraw dotyczących Prawa, pamiętasz? - pyta, unosząc brwi.

- Co takiego sprawia, że myślisz, że chcę ci pomóc?

- Nie muszę zastanawiać się nad tym, czy mi pomożesz, bo i tak wiem, że to zrobisz - mówi, a ja szczerze nie mam pojęcia co mu na to odpowiedzieć.

Ponieważ ma rację.

Słyszę jego głęboki chichot, więc spoglądam na niego i pierwsze na co zwracam uwagę to jego usta, rozciągnięte w szerokim uśmiechu.

- Dlaczego się śmiejesz? - pytam.

- Nie wiem - odpowiada, na co marszczę brwi.

- Oczywiście, że wiesz - mówię, a on potrząsa głowa, zmniejszając swój uśmiech.

- Właściwie to nie.

Nie odpowiadam, tylko wywracam swoimi oczami, kontynuując spacer.

Otoczeni ciszą, podążamy Bóg wie gdzie. Nagle zatrzymuję się, zdając sobie sprawę, że nie chcę zabierać go do mojego domu.

- Gdzie idziemy?

- Ja tylko szedłem za tobą - mówi defensywnie.

- W takim razie nie idziemy do mojego domu

- Okej.

Wpatruję się w niego, poszerzając oczy i rozkładam ramiona na znak, aby sam coś zaproponował. - Więc, co robimy?

Harry oblizuje powoli swoje wargi i z tego co zauważyłam to nawyk towarzyszący mu przy rozmyślaniu. - Mam jedno miejsce.

Z powrotem rusza, a ja wywracam oczami, zanim podbiegam do przodu, by go dogonić.

- Gdzie?

- Zobaczysz, kiedy tam dotrzemy - mówi, nie patrząc na mnie.

- Dlaczego po prostu mi nie powiesz? - pytam.

- Dlaczego po prostu nie poczekasz, aż się tam znajdziemy? - odgryza, a ja przygryzam swoją dolną wargę.

- Jestem ciekawa i chcę wiedzieć teraz. Co jeśli zabierasz mnie do jakiejś uliczki, żeby mnie tam zabić czy coś?

- Musisz to rozgryźć - spogląda na mnie w dół z małym cieniem uśmiechu.

- Więc zamierzasz mnie zamordować?

- Istnieje takie prawdopodobieństwo.

Między nami znów zapada cisza. Wchodzimy do parku w moim sąsiedztwie i wtedy zdaję sobie sprawę, że zabiera mnie nad jezioro. Idziemy tak jeszcze chwilę, aż w końcu Harry siada na ławce i spogląda w stronę wody. Przechodzę na drugą stronę i siadam obok niego, zostawiając między nami spory odstęp.

- Więc, zgaduję, że teraz zamierzasz opowiedzieć mi swoją historię życiową - mówię.

Chłopak marszczy swoje brwi i patrzy na mnie zmieszany, w sumie jak zawsze. - Co?

- Oglądałeś kiedyś Forresta Gumpa?

- Jasne.

- Opowiadał każdemu swoją historię, siedząc na ławce. Siedzimy właśnie na takiej ławce, więc powinieneś mi opowiedzieć coś o sobie - próbuję przekonać go do opowiedzenia mi czegoś więcej na swój temat.

- Nie mam nic do powiedzenia.

- Oczywiście, że masz. Każdy coś ma.

- Nie jesteśmy tu przypadkiem, aby przedyskutować to jak zatrzymamy Prawo? - pyta lekko poirytowany.

- Chcę wiedzieć z kim mam "pracować" zanim zaczniemy cokolwiek planować.

Mówię prawdę. Nie mogłabym tak po prostu współpracować z nieznajomym. I mam na myśli naprawdę nieznajomym, o którym wiem tyle, że chce, aby zatrzymano to Prawo.

- Nie chcę ci nic mówić - mówi bez żadnych emocji.

- Chociaż powiedz mi jaki jest twój ulubiony film czy coś.

Siedzi, patrząc ne jezioro przed nami. Podążam za jego wzrokiem. Dzieci biegają dokoła zbiornika, bawiąc się i krzycząc. Mając tyle radości. Są jeszcze zbyt młodzi, by dotyczyło ich Prawo.

- Ojciec chrzestny - Harry odpowiada cicho.

- Daj spokój, to takie pospolite - wywracam oczami żartobliwie.

- No i? Lubię go - broni się, krzyżując przy tym ramiona.

- Nuda - kpię.

- W takim razie jaki jest twój ulubiony film?

- Przypadkowa dziewczyna - odpowiadam.

- Nie słyszałem o nim.

- Widzisz? Dlatego nie jestem nudną osobą. Lubię niepospolite rzeczy.

- Nazywasz mnie nudną osobą? Nie wydaję mi się, że lubienie jednego filmu, którego nie znam robi cię interesującą.

- Cokolwiek powiesz. W końcu ty jesteś facetem, zawsze masz rację, prawda?

Harry nie odpowiada, a ja czuję, że sytuacja między nami zaczyna robić się krępująca. Przez większą część czasu dobrze się dogadywaliśmy, a teraz nie wiem czemu jest nieprzyjemnie (dop. tł.: Może dlatego, że właśnie nazwałaś go nudną i pospolitą osobą...?).

- Może powinniśmy zacząć rozmawiać o zatrzymaniu tego gówna? - w końcu się odzywa.

 ❀❀❀

Dziękuję za prawie 600 wejść i każde miłe słowo!

9 stycznia 2015

Rozdział czwarty

Wzdycham. - Myślę, że masz rację.

Zamierzam spędzać czas z facetem, którego poznałam jakieś 30 minut temu w autobusie. Ja i kompletny nieznajomy, o którym wiem tyle co nic, razem próbujący obalić Prawo Posiadania. Nabieram wątpliwości.

- Wiem - mówi, ponownie poprawiając swoją czapkę.

- Ale jak? - pytam, zsuwając gumkę ze swoich włosów. Odgarniam niesforne pasma do tyłu i z powrotem wiążę je razem.

- Co masz na myśli, pytając jak? - pyta z irytacją w głosie.

Moje oczy rozszerzają się, a następnie przecieram je, wyrażając tym moje własne poirytowanie. - Nie sądzę jednak, że dwójka ludzi, próbująca to wszystko zatrzymać coś osiągnie.

- Przedyskutujemy to jutro. Muszę lecieć - mówi, przechodząc obok mnie.

Wywracam oczami i jak zwykle muszę do niego podbiec, by go dogonić. - Jak?

Spogląda na mnie w dół, unosząc jedną brew. - Spotkamy się i porozmawiamy o tym?

- Nie jeśli zamierzasz być taki denerwujący przy każdej odpowiedzi - krzyżuję swoje ramiona.

- Spójrz - zaczyna, zatrzymując się, więc robię to samo. - Nie myśl sobie, że to całe kumplowanie się jest tylko dlatego, że chcę ci pomóc. Nie zamierzam tego robić wyłącznie dla twojej korzyści; robię to dla siebie. Więc, jeśli zechciałabyś przestać pytać mnie o najmniejszy szczegół i zwyczajnie dała sobie z tym spokój, byłoby znacznie prościej - mówi opryskliwie.

- W takim razie, jeśli to wyłącznie doprowadzi do twojej korzyści, nie powinnam się zgadzać - odpieram.

Harry wywraca oczami i oblizuje swoje usta. - Myślę, że jeśli to prawo zostanie obalone to również z korzyścią dla ciebie.

- Ale ja nie chcę ci pomagać. Znajdź sobie inną dziewczynę, w końcu wszystkie jesteśmy równie wkurzające, prawda?

- Cholera, proszę cię. Możemy po prostu omówić to jutro? Jestem już spóźniony - mówi dość głośno.

- Gdzie? - pytam kiedy oboje zaczynamy iść. Mówiąc iść mam na myśli Harrego prawie biegnącego i mnie doganiającą go.

- Nie słyszałaś co mówiłem? - mamrocze pod nosem, nie utrzymując ze mną kontaktu wzrokowego.

- Dobra, skończyłam - wywracam oczami.

- Czego nie rozumiesz w "przedyskutujemy wszystko jutro"? - labiedzi głośno. Wygląda jakby miał wybuchnąć w każdej sekundzie.

Szczerze mówiąc, mam z tego ubaw. Tak łatwo go zirytować, a poirytowani chłopcy są zabawni.

- W porządku. Cokolwiek tylko powiesz, panie - odpowiadam sarkastycznie i mogę zauważyć jak zaciska swoją szczękę.

Po prostu się śmieję.

- Co cię tak bawi? - pyta, otwierając drzwi. Myślę, że otwiera je dla mnie, a on natomiast wpycha się przede mnie, nawet mi ich nie przytrzymując. Co za dżentelmen.

Otwieram sobie drzwi i zmierzam za nim. - Ty.

- Dlaczego? Co takiego do cholery uważasz za zabawne?

- To jak łatwo się wkurzasz - odpowiadam, kiedy oboje wchodzimy do autobusu

Mnie również można łatwo zirytować. Nawet najmniejsza rzecz potrafi doprowadzić mnie do szaleństwa, ale umiem opanować swój temperament. Chłopcy, z drugiej strony, nie wiedzą co to kontrolowanie gniewu.

To jest rzecz, której nienawidzę jeśli chodzi o facetów. Nie wiedzą jak zachowywać się, jak na mężczyznę przystało. Od czasu wprowadzenia prawa zyskali nowe światło na pojęcie własności i kontrolowanie. Myślą, że to, że jesteśmy inną płcią znaczy, że posiadają zdolność do traktowania nas jak zwykłe gówno i niewolnice.

Pragnę swojej wolności. Nie chcę słuchać się jakiegoś głupiego faceta do końca mojego życia. Nie chcę być zmuszana do bycia z kimś. Nie chcę być zmuszana do robienia czegokolwiek.

Najgłupsza rzecz dotycząca prawa? Nie możemy brać ślubu . Nigdy nie doświadczę urwania głowy związanego z wszystkimi przygotowaniami, kupnem odpowiedniej sukni ślubnej, w której nie przejdę się w stronę ołtarza. Ale to nie tak, że chcę wyjść za mąż.

Zajmujemy miejsca naprzeciw siebie, ponieważ nie chcę siedzieć obok niego. Nie pamiętam nawet, czy skomentował moje spostrzeżenie.

Myślę, że jeśli naprawdę chcę mojej pomocy to będzie w stanie mnie znaleźć. Ja go nie potrzebuję, a jeśli on potrzebuje mnie tak bardzo jak twierdzi, po prostu do mnie przyjdzie. Skończyłam. Myślałam, że skoro chcę obwalić to prawo to nie może być aż taki zły, ale teraz wiem, że jest taki jak każdy inny.

Spoglądam przez okno na wszystkie pary na zewnątrz. Niektóre z dziewcząt wyglądają na naprawdę szczęśliwe, a niektóre są zaniepokojone, ale moją szczególną uwagę przykuwa jedna z nich. Jest bardzo młoda i idzie upokorzona przy znacznie starszym mężczyźnie. W jej oczach widać strach. Coś co widziałam w oczach mojej siostry przed wkroczeniem w ten wiek.

Nagle czuję złość. Złość spowodowaną niewinną dziewczynką, która będzie musiała spędzić resztę swojego życia z tym obrzydliwym facetem. Kto wie jakie okropne rzeczy ma zamiar jej robić?

Pojazd rusza, a ja staję na nogi, krzycząc. - Zatrzymać autobus!

Wszyscy milkną, a autobus staje w miejscu. Biegnę na jego przód, domagając się, by kierowca otworzył mi drzwi. Kobieta otwiera je, wypuszczając mnie.

Kiedy moje nogi dotykają gruntu, spanikowana rozglądam się dookoła w poszukiwaniu małej dziewczynki. Gdy mój wzrok spotyka się z drzwiami do siedziby Rządu, oni właśnie przechodzą przez ich próg, więc biegnę w ich kierunku.

Wpadam do środka i widzę jak znikają za zakrętem. Przepycham się między ludźmi, mamrocząc ciche przeprosiny. Omijam zakręt i zauważam ich zamykających kolejkę. Podbiegam do dziewczynki i chwytam jej nadgarstek, a ona krzyczy z bólu i patrzy w moje źrenice. W jej oczach nie zauważam nic prócz strachu. Zabija mnie ten widok oraz świadomość, że jest więcej takich dziewczyn, które muszą przez to przechodzić i nikt im nie pomaga.

- Co ty wyprawiasz? - mężczyzna staje przede mną.

Chowam ją za swoimi plecami, nie mając nawet pojęcia kim jest. Czuję jak drży ze strachu.

- Chronię tę małą dziewczynkę - mówię, wystawiając dłoń do przodu w rodzaju obrony.

- Właśnie ją wybrałem - śmieje się sucho, podchodząc do mnie. Robię krok do tyłu.

- Dlaczego wybierasz dziewczynę dwa razy młodszą od siebie?

- Dlaczego cię to obchodzi? - pyta, robiąc kolejny krok w moją stronę.

- Bo która dziewczynka chciałaby przechodzić przez życie z dwa razy starszym mężczyzną? Kto wie jakie paskudne rzeczy masz zamiar jej robić?

- To nie jest twój zasrany biznes. Masz mi ją oddać.

- Nie - znowu cię cofam.

Nagle wściekły mężczyzna łapie mnie za ramiona i pcha w dół z całej swojej siły. Słyszę płacz dziewczynki, zapewne spowodowany strachem. Upadam z tęgim łomotem. Moje łokcie lądują na ziemi, chroniąc moją moją głowę przed uderzeniem w ziemię.

Mężczyzna śmieje się, chwytając dziewczynę za rękę i szarpiąc ją. Cała się trzęsie, a jej dolna warga drży.

Biorę głęboki oddech i staję na nogi. - Proszę, po prostu wybierz inną kobietę w swoim cholernym wieku!

Popycham go z całej siły, sprawiając, że zatacza się do tyłu i chwytam dziewczynkę. Mężczyzna odzyskuje równowagę i podnosi w górę rękę, a ja zasłaniam swoją twarz, czekając na cios, który nie nadchodzi. Powoli podnoszę wzrok i zauważam chłopaka, który próbuje uspokoić tamtego mężczyznę.

- To jest dziewczyna, którą kurwa wybrałem, a ty nie możesz mi tego zabronić!

- To pana nie upoważnia do do bicia kobiety - mówi, wciąż próbując go okiełznać. Stoi do mnie tyłem, ale wciąż mogę zauważyć jego blond włosy, a także to, że ma na sobie koszulkę z długim rękawem oraz jasne, obcisłe dżinsy.

- Będę bił kogo mi się do cholery podoba, a ty nie będziesz mi mówił co mam robić - odpowiada, odpychając chłopaka od siebie.

Patrzę w dół na dziewczynkę. Cała się trzęsie. Nawet nie wiem kiedy owinęła swoje szczupłe ramiona wokół mojej talii. Kucam przed nią i kładę na nich swoje dłonie, po czym kieruje je do jej włosów, delikatnie przez nie przejeżdżając.

- Jak masz na imię, skarbie?

- R-Rose - mówi ledwie słyszalnie.

- Hej, Rose, ja jestem Jo - uśmiecham się do niej, a ona przytakuje. - Nie puszczę cię nigdzie z tym mężczyzną.

- Obiecujesz? - pyta z wielką nadzieją.

- Obiecuję - obracam się, by zobaczyć jak mężczyzna biegnie na przód kolejki. Chłopak, który wcześniej go uspokajał podchodzi do mnie.

- To było niezwykle bohaterskie z twojej strony. Ta akcja z tym mężczyzną i w ogóle - mówi, uśmiechając się. - Jestem Niall.

Wyciąga do mnie swoją rękę, a ja posyłam mu uśmiech, ściskając ją. - Jo.

- Jest tu twoja bratnia dusza? - patrzy ponad moje ramię.

- Nie, nie ma go tu. Dlaczego tu jesteś? Gdzie jest twoja połówka?

Śmieje się. - Mojej też tu nie ma. Przychodzę tutaj odkąd mój brat dostał tu robotę - wzrusza ramionami.

- Interesuje cię to, że tu pracuje? - pytam, kładąc dłoń na ramieniu Rose, by nieco ją uspokoić.

- Właściwie to nie-

- Tam! - krzyczy mężczyzna, wskazując palcem na mnie i dziewczynkę.

Tutejsi pracownicy zaczynają zmierzać w naszym kierunku, więc chwytam Rose za rękę i rozpoczynam bieg. Nie mogę dopuścić do tego, by coś jej się stało.

- Niech je ktoś zatrzyma! - krzyczą za nami. Przyśpieszam i praktycznie ciągnę dziewczynkę za sobą, gdyż jej tempo jest o wiele wolniejsze niż moje.

Dobiegam do drzwi i wtedy ktoś chwyta za moje włosy, szarpiąc je, na co głośno skomlę aż w końcu napotykam przed sobą Johna.

- Nieładnie, Joey - mówi z dezaprobatą, ciągnąc mnie do tyłu.

- Wypuść ją - mówię mu prosto w twarz.

Posyła mi lekki uśmiech i chichocze. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że nic z tego nie ulegnie zmianie?

- Dlaczego nie rozumiesz, że to wszystko to jedna wielka pomyłka?! - celowo spluwam na jego twarz.

John zamyka oczy i wyciera moją ślinę. To pewne, że go wkurzyłam, ale jakoś mnie to nie obchodzi.

Zabierz ją do karnego pokoju - mówi, popychając mnie w stronę jednego z pracowników, którego imienia wciąż nie znam.

- Stop! - krzyczę kiedy zabierają mnie od Rose.

Ostatnia rzecz, którą widzę zanim wszystko chowa się za zakrętem to Rose ogarnięta przez dreszcze oraz uśmiechający się John, który ciągnie ją do przodu.

- Wypuść mnie! - szamoczę się, próbując uwolnić od tych głupich pracowników, ale są dla mnie zbyt silni. Wpychają mnie do wcześniej wspomnianego pomieszczenia jakbym była zwykłym workiem śmieci. Stoi tam TJ, potrząsający swoją głową.

- Joey, ile jeszcze razy będziesz to robić?

- Dopóki nie osiągnę tego o co walczę - odpowiadam, podnosząc się.

Śmieje się. - Znasz zasady.

Wywracam oczami, ściągając swoją koszulkę. Podchodzę do znajomego mi słupa i upadam przed nim na kolana, a TJ związuje razem liną moje nadgarstki, której koniec, następnie owiją wokół kolumny. Zaciskam szczękę, czekając na pierwsze uderzenie, które przychodzi zbyt wolno. TJ dobrze wie, że jestem niecierpliwa. Podskakuję i przygryzam swój policzek, kiedy nadchodzi pierwsza chłosta, która rozcina skórę na moich plecach.

Bicz uderza we mnie dziesięć razy. Dziesięć powolnych razy.

Rany okropnie pieką, ale nic nie boli bardziej od świadomości, że to prawo nigdy nie zostanie obalone.

- Skończyłem - mówi, rozwiązując mnie. Moje nadgarstki, podobnie jak plecy również są nieco posiniaczone od zbyt mocnych węzłów. - Co przeskrobałaś tym razem, moja droga?

- Zamknij się - mówię, wstając, na co otrzymuję kolejne uderzenie, ale tym razem to ręka, nie bicz spotyka się z moją twarzą.

Przygryzam wnętrze swojego policzka i odgarniam do tyłu kosmyki włosów, które wyleciały z mojego kucyka.

- Spróbujmy jeszcze raz - na jego usta wskakuje cwaniacki uśmieszek. - Co przeskrobałaś tym razem, moja droga?

- Próbowałam uratować małą dziewczynkę przed staniem się bratnią duszą o wiele starszego od niej mężczyzny - mamroczę, na co on kiwa głową.

- W porządku, możesz już iść - mówi, kierując się do swojego biurka.

Zanim wychodzę, wystawiam swój środkowy palec w stronę jego pleców.

Wracam na swoje wcześniejsze miejsce i zauważam Rose z tym mężczyzną, stojących na początku kolejki. Moje serce pęka kiedy kierują się, by wpisać swoje nazwiska do księgi i dostać tatuaż.

Szarpię za swoje włosy i udaję się do wyjścia. Wydaję z siebie cichy krzyk, otwierając główne drzwi. Podążam do jednego z autobusów, wchodzę do niego, po czym siadam na końcu przy oknie.

Czekam chwilę zanim udajemy się do mojej okolicy i praktycznie wybiegam z autobusu kiedy zatrzymujemy się na przystanku.

Mój telefon wibruje, sygnalizując sms od Liama:

"Wracaj natychmiast."

Jęczę z irytacją i odpisuję mu:

"Muszę iść z mamą i siostrą na obiad. Mogę przyjść jutro?"

Liam jest głupi i zgodzi się na wszystko. Jest zbyt wielkim mięczakiem, szczerze mówiąc.

Wchodzę do domu i pędzę do swojego pokoju. Nie mogę pozwolić, by łzy wypłynęły z moich oczu, wypłynęły w miejscu publicznym.

Nigdy nie dopuściłam do tego, by ktokolwiek zobaczył jak płaczę, oprócz moich rodziców i siostry. Nie chcę, by ktoś oglądał mnie w takim stanie. To pokazuje jak słaby jesteś, a to ostatnia rzecz jaką chcę, by we mnie widzieli.

Biegnę do swojego pokoju, a łzy ciekną po moich policzkach i praktycznie szlocham. Rzucam się na swoje łóżko, wciskając twarz w poduszki i z trudem łapiąc powietrze.

W pomieszczeniu rozlega się dźwięk kroków, powoli zmierzających do mojego łóżka. Czuję rękę na swoich plecach i jęczę z bólu. Ręka szybko znika i odwracam się, by ujrzeć swoją siostrę.

- Jest dobrze - szepcze, ciągnąc mnie do uścisku.

Płaczę w jej ramię, a ona delikatnie pociera moje plecy, wiedząc, że pojawiły się na nich nowe rany.

- Nie jest dobrze, Sam. Próbowałam ją ochronić, ale nie mogłam - mówię cicho przez łzy.

- Kogo? - pyta.

- Rose. Małą dziewczynkę, która nie mogła nic zrobić z tym, że została wybrana przez dwa razy starszego faceta.

- Jest dobrze, Jo. I będzie jeszcze lepiej - mówi delikatnie.

- Obie wiemy, że to nie prawda - odpowiadam ledwie słyszalnie, wylewając więcej łez.

❀❀❀

Rozdział z dedykacją dla @usmiechmis, bo chyba jako jedyna na niego czekała. Zachęcam do komentowania i obiecuję, że następny pojawi się szybciej. 

Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, piszcie w komentarzu lub na moim twitterze.

28 listopada 2014

Rozdział trzeci

Styles. Zgaduję, że to jego nazwisko.

Ale jak ma na imię?

Zanim wejdzie do budynku, biegnę, aby dotrzymać mu kroku. Zwalniam kiedy go doganiam, lecz wciąż za nim podążam.

Zauważa to i odwraca się w moją stronę. - Co ty robisz?

- To co zawsze. Idę porozmawiać z Rządem.

- O czym? - pyta mnie i zwalnia nieco swoje tempo.

- O wiadomości, którą ktoś zostawił pod moimi drzwiami. To pewnie od nich. Od zawsze mną manipulują.

- Co to za wiadomość? - zadaje pytanie, chociaż nie sprawia wrażenia zainteresowanego.

- "W końcu cię znalazłem". Podpisane przez H. Długo się nad tym zastanawiałam i myślę, że to mógł być Hayes. Ale nie wiem tego na pewno, dlatego tu przyszłam; chcę to wszystko wyjaśnić - mówię, a on przytakuje.

- A co ty tutaj robisz? - dodaję.

- Też muszę z nimi porozmawiać. Chcę zmienić to Prawo, tak samo jak ty - mówi pod nosem, nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego.
 

Cały czas się w niego wpatruję, a on ledwo zwraca na mnie uwagę oraz nie wiem czemu, ale to również ja wciąż go zagaduję. Wygląda, jakby miał dużo do powiedzenia, jednak nie mówi zbyt wiele.

- Dlaczego? Jesteś mężczyzną. Możesz robić wszystko - zauważam, przewracając oczami.

- Nie muszę ci odpowiadać - mówi, wciąż na mnie nie patrząc.

Zachowuje się jak dupek, ale z jakiegoś powodu nie przeszkadza mi to. Jest też bardzo zagadkowy. To sprawia, że chcę zadawać więcej pytań i dowiedzieć się o co chodzi z tym gościem. Praktycznie hipnotyzuje swoją tajemniczością.

- To ty usiadłeś obok mnie, pamiętasz?

- Usiadłem tam tylko dlatego, że nie było innych miejsc. Odpuść sobie, okej? - odzywa się raczej oschle, ale to lekceważę.

To dziwne. Zazwyczaj taka nie jestem. Nie rozmawiam z facetami, w szczególności nieznajomymi i czuję do nich pogardę.

Nie wiem co się dzieje. To pewnie dlatego, że jestem nim zafascynowana. Tym, że tak niewiele mówi i myśli podobnie jak ja.

- Jak masz na imię? - pytam, a on wywraca oczami.

- Dlaczego jesteś taka irytująca? - w końcu odwraca się, aby na mnie spojrzeć.

- Pochodzisz z Anglii? Czemu tu jesteś? - zadaje każde pytanie, które przyjdzie mi do głowy.

- Cholera... - słyszę, jak mamrocze i nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

- Czemu tak łatwo wyprowadzić cię z równowagi? Wszyscy jesteście idiotami. Każdy taki sam - odwracam od niego wzrok i potrząsam głową.

- To dlatego, że wszyscy musimy użerać się z takimi dziewczynami jak ty - odpowiada ze złością.

Postanawiam nie zaczynać kłótni, być lepszą osobą i po prostu odpuścić. Przyśpieszam i oddalam się od Stylesa jak najszybciej się da.

Docieram do siedziby Rządu i pukam do drzwi wejściowych. Słyszę zaproszenie do środka, więc przekręcam klamkę i wchodzę do budynku.

Oczywiście wszyscy piją piwo i grają w gry wideo. TJ odwraca się w moją stronę. Gdy mnie widzi, uśmiech pojawia się na jego twarzy.

- Joey, jak dobrze cię widzieć! - wita się ze mną, a ja posyłam mu fałszywy uśmiech.

- Hayes? - wołam mężczyznę, jednocześnie zmuszając go do odwrócenia się w moją stronę.

- Słucham?

- Czy zostawiłeś pod moim domem kartkę z wiadomością, żeby mnie wkurzyć? Albo, czy któryś z was to zrobił?

John odwraca się i marszczy brwi. Reszta reaguje podobnie.

- Nie, dlaczego? Kto ją zostawił? - Hayes pyta.

- Tego próbuję się dowiedzieć - wyjaśniam - Myślałam, że może to ty. Ktoś podpisał się jako H.

- Co jest napisane na tej kartce? - TJ zadaje mi pytanie.

- "W końcu cię znalazłem." Czyli to nie żaden z was?

- Nie, naprawdę. - Hayes mówi.

- Nie wiem, czy mogę wam wierzyć. Nigdy nie jesteście ze mną szczerzy. - komentuję, a oni śmieją się ze mnie.

- Tym razem mówimy prawdę. Przepraszam, Jo - TJ odpowiada, po czym wraca do swojej gry wideo.

Odwracam się i idę w kierunku drzwi, ale zanim wyjdę, zadaję ostatnie pytanie - Więc kiedy to Prawo zostanie obalone?

- Wynoś się - John rozkazuje mi i bierze kolejny łyk piwa.

Wywracam oczami i wychodzę z ich biura. Zauważam Stylesa, chodzącego tam i z powrotem. W końcu podnosi głowę i nasz wzrok się spotyka.

- Chyba już możesz tam wejść - mówię, otwierając mu drzwi do biura.

- Nie wiem, czy wciąż powinienem - odpowiada i zamyka drzwi, żeby nas nie usłyszeli.

- Dlaczego nie? Jesteś tchórzem, tak?

Śmieje się. To zimny i suchy śmiech. - Rozmawiałem już z nimi wcześniej, to dla mnie nic nowego.

- Więc czemu już nie chcesz tam iść?

- Muszę porozmawiać z tobą - mówi.

Krzyżuję ręce. - Po co?

- Potrzebuję twojej pomocy. A ty mojej.

- Pomocy z czym?

- Z obaleniem tego Prawa - odpowiada, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu, który wkrada się na moją twarz.

- Czyli ty na prawdę chcesz, aby ono zniknęło. Dlaczego? Jesteś facetem.

- Nie musisz wiedzieć dlaczego. Ważne jest tylko to, aby pozbyć się go raz na zawsze. Nie zrobię tego sam, ty także. Razem może nam się udać.

- Jeśli nie powiesz mi dlaczego ty, mężczyzna, nie lubisz tego Prawa, nie pomogę ci.

- Kurwa, nie powiem ci tego. Daj sobie spokój - odpowiada, a ja marszczę brwi.

Wywraca oczami. - Jezus Maria, Josephine. Potrzebujemy się nawzajem. Przestań interesować się moimi sprawami i pomyśl o tym, że naprawdę chcę ci pomóc.

- Spróbuj być nieco milszym - rozmyślam nad jego propozycją. Styles poprawia swoją czapkę.

- Żadnych obietnic - odpowiada, ale kiedy widzi, że odchodzę, dodaje - Ale mogę kurwa spróbować.

- Mam tylko jedno pytanie, na które musisz odpowiedzieć. Wtedy będziemy mogli sobie pomóc - mówię, odwracając się do niego i krzyżując ręce znacząco.

- Kurwa - oddycha ciężko - Dobrze.

- Jak masz na imię?

Wzdycha i oblizuje swoje usta.

- Harry.

Harry.

H.

Wszystko nabiera sensu.

- To ty zostawiłeś tę wiadomość?

- Wiadomość? Przepraszam, kochanie, ale nie zostawiłem ci żadnej wiadomości - śmieje się.

- Masz na imię Harry, a ona była podpisana H. I napisane w niej było, że w końcu mnie odnalazłeś.

To musi być Harry. Pewnie teraz udaje.

- To nie ja. Na początku wcale cię nie szukałem - odpowiada.

- Więc skąd wiedziałeś, że chcesz mojej pomocy? I kim jestem? - nie wierzę mu.

- Myślałem o tym, kiedy z nimi rozmawiałaś. Zobaczyłem, jak bardzo nienawidzisz tego Prawa i chcesz jego końca. Pragnę dokładnie tego samego. Próbuję to jakoś rozwiązać, widzę, że ty też. Moglibyśmy zrobić to razem. I tak jak mówiłem, wiem kim jesteś, ponieważ to bardzo małe miasto. Wszyscy się tu znają.

- To na pewno nie ty zostawiłeś mi tę kartkę? - pytam ponownie, wciąż lekko zdezorientowana.

- Na pewno - odpowiada szybko.

Przejeżdżam ręką po moim kucyku i wzdycham. - Myślisz, że może nam się udać? My współpracujący ze sobą?

Obecnie, nie wydaje mi się, żeby nasza współpraca się udała. Oczywiście Harry jest kolejnym dupkiem i wszystko to zakończy się jedynie ciągłymi kłótniami.
 

Zwilża swoje usta i głęboko wpatruje się w moje oczy.

- Musi nam się udać.


❀❀❀

 Pozdrawiam czytelników, którzy są tu z własnej woli.
 

21 listopada 2014

Rozdział drugi

"W końcu cię znalazłem.

-H xx"


H?

Kim jest H i jak niby mnie odnalazł?

- Halo? - wołam zza drzwi, sprawdzając, czy ktokolwiek zdecyduje się pokazać. Albo, czy H postanowi się ujawnić.

Kiedy nie dostaję żadnej odpowiedzi, wzdycham i zamykam drzwi. Idę do kuchni, siadam na krześle i kładę kartkę na stół. Kontynuuję wpatrywanie się w tekst.

"W końcu cię znalazłem."

Dlaczego ktoś mnie szukał? I jak długo to robił?

Jestem dociekliwą osobą i zawsze muszę wiedzieć wszystko. Często sprowadza to na mnie kłopoty, ale nie obchodzi mnie to, taka po prostu jestem.

Nie mam pojęcia, jak rozwiążę tę sytuację. Nikogo nie znam w tym małym miasteczku Montgomery i nie rozumiem dlaczego ktoś miałby mnie szukać. Będzie mnie to męczyć, dopóki nie dowiem się kim jest ta głupia osoba.

Dlaczego ktoś miałby mnie wciągać w coś takiego?

Kurcze.

Po około dwudziestu minutach mojej niezwykle intensywnej, lecz bez efektywnej burzy mózgu, mama i siostra wróciły do domu.

- Kupiłyśmy ci sałatkę, Josie - powiedziała Sam, wchodząc do kuchni.

Wpycham kartkę do kieszeni i mamroczę do niej ciche "dziękuję".

- Zjem w moim pokoju, dobrze? - pytam mamy.

- Jasne, dlaczego?

- Po prostu potrzebuję chwili dla siebie - odpowiadam, biorąc sałatkę i kierując się w stronę swojej sypialni.

- Wszystko w porządku, Josie? - mama krzyczy za mną, a ja potwierdzam kiwnięciem głową.

- Tak, jestem tylko zmęczona. To wszystko - kłamię.

Gdy nie słyszę żadnej odpowiedzi, udaję się do mojego pokoju, aby pomyśleć. Tylko, że nie ma o czym myśleć. Jest tylko kartka. I nie istnieje nic co pomogłoby mi rozwiązać tę sprawę. Nikt nie ma pojęcia, jak bardzo doprowadza mnie to do szału.

Czy to Liam mógłby mną tak manipulować? Wątpię. Może i wygląda na twardego, ale w rzeczywistości nie skrzywdziłby nawet muchy. To beznadziejne, że będę musiała spędzić z nim resztę mojego życia. Niby nie jest taki okropny, tylko fakt, że nic nie mogę z tym zrobić. Ja nic do niego nie czuję.

Nie lubię facetów. Każdy z nich to idiota. Ale nie jestem lesbijką. Chłopcy są atrakcyjni, ale po prostu nie lubię ich charakterów. To zdecydowanie lepszy sposób na opisanie tego.

Liam jest dla mnie niezrozumiale i znacznie za miły, czego wciąż nie rozumiem. Stara się być dla mnie surowy, ale to ja zawsze w jakiś sposób nad nim góruję.

Siedząc na moim łóżku, wyjmuję kartkę z kieszeni. Wkładam ją do szafki przy łóżku, aby była w bezpiecznym miejscu i moja mama jej nie znalazła. Następnie włączam telewizor i jem moją sałatkę.

Próbuję przestać myśleć o tej kartce. I co? Nie mogę.

Po skończeniu jedzenia wrzucam pojemnik po sałatce do kosza obok mojego łóżka i wzdycham, wyjmując telefon.

Widzę wiadomość od Liama, który życzy mi dobrej nocy. Muszę mu odpowiedzieć, to jedna z jego zasad. Odpisuję mu dobranoc i podłączam mój telefon do ładowarki, po czym odkładam go na szafkę. Kładę się na łóżku, okrywając się kołdrą i wpatruję się w sufit.

Czy ta osoba skontaktuje się ze mną jutro? Czy zostawi kolejną wiadomość?


***

- Joey, mama i ja idziemy do sklepu. Chcesz się z nami przejść? - Sam budzi mnie następnego ranka.

Pocieram oczy i podnoszę się. Sam uśmiecha się do mnie, siedząc na skraju mojego łóżka.

- Nie, idźcie beze mnie.

- Wiedziałam, że się nie zgodzisz, ale mama i tak kazała mi cię zapytać - wzdycha, wstając z łóżka. Śmieję się do niej, gdy macha mi na pożegnanie.

Sam ma szesnaście lat i zachowuje się tak dziecinnie i niedojrzale. To właśnie w niej kocham. Nigdy nie bierze życia na poważnie i potrafi poprawić każdą złą sytuację. Jest taka pozytywna i pełna radości. Nie jak ja. Jestem jej kompletnym przeciwieństwem.

Idę do mojej szafy i ubieram na siebie jakieś długie spodnie i przewiewną bluzkę. Spinam włosy w kucyka, tak jak zawsze. Wydaje mi się, że nie nosiłam rozpuszczonych włosów już od trzech lat. Moje włosy są naprawdę długie. Takie je lubię. Podoba mi to się uczucie, gdy kołyszą się za moją głową. Nazywajcie mnie dziwną.

Gdy przypominam sobie o kartce, moje oczy nieco się rozszerzają. Biorę do ręki telefon i schodzę na dół.

To nie najlepszy pomysł, ale może powinnam przespacerować się po okolicy. A nuż zobaczę kogoś podejrzanego, kogoś kto zwróci moją uwagę.

Wychodzę z domu i zamykam za sobą drzwi. Pogoda na zewnątrz jest umiarkowana. Trochę chłodno, bez wiatru. Uwielbiam taką aurę. Nie za gorąco i nie za zimno. Idealnie na spacer.

Idę pewna siebie i skręcam do centrum naszego małego miasta. Tam gdzie znajdują się wszystkie niewielkie sklepy i restauracje.

Nie oczekuję, że znajdę osobę, która zostawiła mi wiadomość, ale warto spróbować. Rzadko widuję tu nowe twarze. Cały czas ci sami ludzie. To miasto nie jest zbyt popularne. Podoba mi się to. Nigdy zbyt tłumnie, nigdy zbyt głośno.

Zatrzymuję się nagle, kiedy widzę wpatrującego się we mnie mężczyznę. Wygląda na starszego. Może około dwudziestopięcioletniego. Ma czarne włosy, a jego ramiona są pokryte tatuażami. Stoi po drugiej stronie ulicy i jestem pewna, że mnie obserwuje.

Zerkam na niego ostrożnie, kiedy zmierza w moim kierunku. Zastanawiam się, czy powinnam do niego podejść czy zostać tutaj, ale nagle zawraca i idzie w przeciwnym kierunku.

Chcę za nim podążyć, ale idzie zbyt szybko, więc po prostu odpuszczam. Chociaż nie jestem pewna, czy powinnam.

Może udam się do Rządu? Oni zawsze mną manipulują, może to ktoś od nich.

Idę na przystanek i czekam na autobus, który mnie tam dowiezie. Od kiedy wszystkie nowe bratnie dusze składają swoje podania, kursuje tam ich znacznie więcej. To takie głupie.

Wchodzę do środka pojazdu i zajmuję wolne miejsce. Jechałam tym autobusem tak dużo razy. Jest tu przyjemnie, przyznaję, tylko nienawidzę miejsca, do którego zmierza.

Osoby pracujące dla Rządu są okropne. Zachowują się, jakby wszystko wiedzieli. Właśnie tego nienawidzę w ludziach.

Pracownicy, z którymi najczęściej tam rozmawiam to John, TJ i Hayes. Same dupki.

Zawsze siedzą w swoim biurze, tylko rozmawiając, pijąc i grając w jakieś gówniane gry wideo.

Wyglądam zza okna i czekam aż autobus wyruszy. Dużo nowych par i innych ludzi tłoczy się w środku. Ignoruję ich wszystkich.

Jestem pewna, że nikt obok mnie nie usiądzie, więc nie będę musiała na nich patrzeć. Odjeżdżamy z przystanku, a ja wciąż patrzę w okno.

Nagle ktoś zajmuje siedzenie obok mnie, więc kieruję na niego mój wzrok.

Patrzę w jego oczy. Są zielone.

Zwracam uwagę na jego wygląd. Z czapki wystają mu ciemnobrązowe loki. Ma na sobie ciemną koszulkę. Zauważam również tatuaże na jego rękach.

- Ignoruj mnie - mówi niewyraźnie, nie patrząc na mnie. Ma niski głos i wydaje się mieć nieco dziwny akcent.

Marszczę brwi i nie przestaję się w niego wpatrywać. Wyraźnie widać, że mu się to nie podoba.

Obraca głowę tak, że jego wzrok spotyka się z moim. - Zrób zdjęcie, misiu. Zostanie na dłużej.

Moje policzki lekko się rumienią, ale się nie odwracam. Wciąż patrzę na dziwną osobę siedzącą obok mnie. Coś w nim jest.

- Gdzie jest twoja bratnia dusza? - odzywam się, a on zaciska szczękę.

- Nie ze mną - odpowiada oschle.

- W ogóle masz bratnią duszę? - zadaję pytanie. Dlaczego próbuję nawiązać z nim kontakt? Nie powinnam.

- Ma to jakieś znaczenie? Chcesz, abym poprosił cię o bycie moją partnerką? Przemyśl to, kochanie.

- O co ci chodzi z tymi przezwiskami? - pytam.

Patrzy na mnie. Wygląda na zmieszanego tym pytaniem. - Co masz na myśli?

- "Misiu, kochanie" - cytuję.

Marszy brwi i znów patrzy przed siebie. - Przestań się do mnie odzywać - mówi szorstko.

- Więc nie siedź obok mnie - odgryzam się, a on wywraca oczami.

- Nie ma więcej miejsc.

- To stój - mówię, ale on się nie porusza.

- Nie myślałem, że poznamy się w ten sposób.

- Co? - pytam zdezorientowana.

- Wiem kim jesteś - odwraca głowę w moją stronę.

- Skąd?

- Myślę, że ciężko jest nie wiedzieć kim jesteś w takim małym mieście - odpowiada, podnosząc brew.

- Przypuszczam - mówię i odwracam się do okna. Prawie jesteśmy na miejscu.

Siedzimy w milczeniu, gdy autobus zatrzymuje się na parkingu pod budynkiem Rządu. On wstaje, a ja robię to samo.

Jest bardzo wysoki. Ledwo sięgam mu do ramion.

- Jak masz na imię? - pytam go szybko, zanim odejdzie.

Odwraca się, aby na mnie spojrzeć. - To coś czego musisz się domyślić.

- Co to znaczy? - zadaję pytanie, kiedy kierujemy się do wyjścia z autobusu.

- To co powiedziałem, domyśl się.

Wciąż za nim podążam, gdy wychodzi z pojazdu.

- Nie. Jak się nazywasz? - mówię, łapiąc za jego koszulkę, aby go zatrzymać.

Patrzy w dół na moją dłoń, uczepioną jego koszulki i marszczy brwi.

Chwyta ją i ściąga ze swojego ubrania.

- Styles - odpowiada i odwraca się ode mnie, idąc w kierunku budynku. Podbiegam, aby go dogonić.

- Jest tego więcej - mówię oczywiście, a on idzie prosto, nie patrząc na mnie.

- No i?

- Powiedz mi.

- To wszystko co na razie dostaniesz, aniołku.

Zatrzymuję się, a on wciąż idzie prosto, nie odwracając się ani razu. Nie odrywam od niego swojego wzroku.


❀❀❀

Zachęcam was do komentowania. Chciałabym wiedzieć co myślicie o tym fanfiction na ten moment, nawet jeśli ma to być negatywna opinia. Każdy komentarz dostaje ode mnie shout out na moim twitterze (@lourosiee)! Prawdziwa okazja.

(milion shout out'ów dla mojej bff za pomoc w przetłumaczeniu tego rozdziału)

16 listopada 2014

Rozdział pierwszy

- Jo! - Liam woła mnie z salonu. Podnoszę głowę, wcześniej chowaną w dłoniach i odwracam ją w jego kierunku.

- Czego? - pytam.

- Przynieś mi trochę wody, proszę.

Wywracam oczami. - Oczywiście - odpowiadam sarkastycznie.

Wstaję z małego krzesła przy blacie kuchennym, ruszając w stronę lodówki. Chwytam butelkę wody i udaję się do salonu, gdzie Liam siedzi na kanapie. Odkręcam zakrętkę napoju, który następnie rzucam w jego klatkę piersiową, najmocniej jak potrafię, a on drwi ze mnie. Woda rozlewa się naokoło.

- Serio, Jo? - stęka.

- Ależ nie ma za co - kłaniam się przed nim, by jeszcze bardziej go zirytować.

- Jo, chyba nie chcesz zmusić mnie do złożenia skargi na ciebie - wzdycha.

- Śmiało - mówię, zajmując miejsce na krześle naprzeciw niego.

- Nigdzie się nie wybieram, ale wiesz, że jestem dla ciebie wyjątkowo miły? - pyta na co wywracam oczami.

- Tylko dlatego, że się mnie boisz.

- Nie boję się - mówi, a ja oblizuję swoje usta.

- Cholera Jo, jesteś taka skomplikowana - skomli i wstaje z kanapy.

- To ty mnie wybrałeś - zakładam nogę na nogę.

- Wtedy nie wiedziałem, że jesteś takim wrzodem na tyłku - odpowiada, marszcząc brwi.

- To właśnie moje drugie imię - zauważam, a on kręci głową, udając się w stronę swojego pokoju.

Wstaję z krzesła i krzyczę w jego stronę - Wychodzę!

- Przecież byłaś tu tylko 30 minut! - odkrzykuje.

- A zmierzasz do...? - ściągam swój sweter z wieszaka i zarzucając go na siebie, wychodzę z jego domu.

Daję sobie w myślach mocny uścisk, kiedy uderza we mnie podmuch zimnego powietrza. Idę wzdłuż chodnika w stronę mojego domu, unikając kontaktu wzrokowego z możliwie jak największą ilością spotkanych osób. Oczywiście nie trwa to długo, bo nagle ktoś mocno szarpie mnie za rękę.

Mimowolnie zatrzymuję się, by stanąć w obliczu około 40­-letniego faceta. Przełykam ślinę kiedy pochyla się, by pocałować mój nadgarstek, ale przyciągam go do siebie, zanim jego usta dotykają mojej skóry.

- Jestem wybrana - podnoszę głos, a na jego usta wskakuje uśmieszek, który wywołuje u mnie dreszcz.

- ­ Ach, widzę. Ale czy młode damy nie powinny może odpowiadać w inny sposób?

- Przepraszam - odpowiadam sarkastycznie. Odwracam się, by odejść, ale ponownie mnie zatrzymuje.

- Panienko, udowodnij mi, że jesteś wybrana.

Odpinam sweter i ciągnę w dół rąbek koszulki, pokazując mu wytatuowanego gołębia.

Podnosi głowę z powolnym skinięciem. - Bardzo dobrze - komentuje i odchodzi jak gdyby nigdy nic.

Przecieram twarz otwartą dłonią, po raz pierwszy będąc wdzięczną za bycie wybraną. Nie wyobrażam sobie spędzenia życia z kimś o 20 lat starszym ode mnie. Na samą myśl o nieszczęśliwych dziewczynach będących w takiej sytuacji, robi mi się słabo. 

Biegnę truchtem do domu, mając nadzieję, że nie natknę się już na żadnych mężczyzn. Na szczęście nie spotykam nikogo więcej.

Trzaskam drzwiami, pośpiesznie je zamykając.

- Josie? - moja siostra woła z kuchni, więc kieruję się tam niechętnie. Zauważam ją siedzącą przy kuchennym blacie i malującą obrazek. Podchodzę bliżej żeby mieć lepszy widok na rysunek. Jest na nim jakiś chłopak. Siadam obok, a ona przestaje mi się przyglądać.

- Kto to? - pytam, szturchając ją w ramię.

- Chłopak, którego poznałam dzisiaj w sklepie. Będzie kiedyś moją bratnią duszą ­ - uśmiecha się szeroko.

Cieszę się, że ktoś znajduje jeszcze uroczych chłopców. Ja absolutnie nie znoszę męskiej rasy. I nie żartuję.

- Jak ma na imię?

- Steve. Nasze mamy się znają. Jest rok starszy ode mnie. To przeznaczenie - ponownie zauważam jak jej usta wykrzywiają się w uśmiechu, kiedy cieniuję twarz chłopca na obrazku.

- Czemu w takim razie nie wybrał cię wtedy w sklepie?

- Był zawstydzony. Wiem to.

Jej pewność siebie wywołuje u mnie uśmiech. Wstaję, mierzwiąc jej włosy.

- Gdzie jest mama? - pytam

- Sprząta łazienkę - mówi, poprawiając swoją fryzurę.

Wspinam się po schodach i rzeczywiście znajduję ją w łazience, szorującą podłogę na kolanach jak pieprzony Kopciuszek.

- Hej mamo - mówię, podchodząc do niej, a ona przenosi na mnie swoje spojrzenie, uśmiechając się.

- Hej skarbie. Jak było u Liama? - pyta, patrząc z powrotem na podłogę.

- Jak zawsze - zauważam, opierając się o framugę drzwi.

- To dobrze - odpowiada, ale wiem, że nie interesuje jej to za bardzo.

- Jakieś wieści od taty? - pytam, starając się stworzyć namiastkę normalnej rozmowy.

- Nic od paru dni - odpowiada.

Mój tata zawsze jest w podróży służbowej. Nie było go w domu od paru miesięcy. Ma w dupie swoją rodzinę.

Mama chciała się z nim rozwieść. Miałyśmy od niego odejść, bo ciągle był pijany i nie poświęcał nam żadnej uwagi. Ale nie wykorzystywał nas jak niektórzy mogą pomyśleć. Po prostu był głupi, nie warty przeznaczenia na niego chociaż jednej sekundy. Nigdy o nas nie dbał, więc dlaczego my miałybyśmy dbać o niego?

Wszystko było już ustalone. Papiery były podpisane, a my byłyśmy gotowe do przeprowadzki, lecz dwa dni przed tym, Rząd wprowadził Prawo Posiadania, więc tata wybrał moją mamę i po tym już nie wrócił.

Żadnych rozstań. Żadnych rozwodów. I nic nie możesz z tym zrobić.

Lecz to przecież nie powinno mieć dla niego żadnego znaczenia. Mam na myśli to, że nigdy nie ma go w domu, więc dlaczego wybrał moją mamę? Twierdził, że wciąż ją kocha, ale to oczywiste, że kłamał. Jedyna rzecz jaka go obchodzi to piwo i jego praca. Nie ja, moja mama czy siostra.

- Nic dziwnego - mówię, a mama zaciska usta w wąską linię.

- Co chcesz na obiad, skarbie? - pyta, stając na równych nogach i rusza w moim kierunku.

Wzruszam ramionami, a ona zagarnia mnie do ciasnego uścisku.

- Obiecuję, że to kiedyś się skończy. I jestem pewna, że to się stanie dzięki tobie, kochanie. - mówi, wiedząc, że jestem przeciwna temu Prawu od samego początku.

Pocieram jej plecy zanim się od siebie odsuwamy. - Wiem.

Uśmiecha się i wymija mnie, wychodząc z łazienki. Zamykam za nią drzwi i odkręcam wodę pod prysznicem.  Podchodzę po lustra i ściągam swoje ubrania. Rzucam piorunujące spojrzenie na tatuaż, umieszczony na mojej klatce piersiowej i szydzę z niego.

Odwracam się i spoglądam na moje plecy. Całe w bliznach i zadrapaniach, spowodowane karą chłosty, którą otrzymałam, stając w obronie tego co dobre. Pocieram lekko dłonią te z nich, które jestem w stanie dosięgnąć, wzdychając i wskakuję pod prysznic.

Gorąca woda jak zawsze sprawia, że rany pieką. Ale nauczyłam się radzić sobie z bólem. Dotykał mnie wiele razy w moim krótkim, dotychczasowym 18-letnim życiu. Psychicznie oraz fizycznie.

To okropne, ale to część tego kim jestem. Bez bólu nie umiałabym zbudować tak silnej osoby jaką teraz jestem.

Myję swoje włosy, korzystając z szamponu i odżywki oraz szoruję mydłem resztę ciała, zanim zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica. Staję na jeden ręcznik, owijając się drugim, a następnie otwieram drzwi i kieruję się do swojej sypialni po jakieś ubrania.

Decyduję się na parę szortów do biegania oraz zwykłą koszulkę bez rękawów. Nigdzie się dzisiaj nie wybieram, a nawet jeśli to nie interesuje mnie to jak wyglądam. Nie ma nikogo komu miałabym imponować.

Schodzę na dół i widzę jak mama i siostra zakładają swoje kurtki.

- Wybieramy się z Samanthą do sklepu po coś do jedzenia. Chcesz coś?

- Zaskoczcie mnie - rzucam przez ramię i idę do salonu.

Drzwi wejściowe otwierają się i zamykają, a ja zostaję sama. Rozkładam się na kanapie, oglądając powtórkę Prawa i Porządku. Zawsze kochałam śledztwa i zagadkowe programy. Uwielbiam skręcanie w żołądku i zdenerwowanie, które towarzyszy przy scenach, w których ujawniany jest jakiś wielki sekret.

Nagle słyszę pukanie do drzwi, więc podnoszę się do góry. Kto to może być o tej porze? Nerwowo wstaję z kanapy, rozważając, czy powinnam je otwierać. Oczywiście idę otworzyć.

Podchodzę do nich, ciągnę za klamkę i wychylam się przez próg. Nikogo tu nie ma. Rozglądam się i zauważam kawałek kartki na wycieraczce. Podnoszę ją, marszcząc brwi i czytam zawarty na niej tekst.

"W końcu cię znalazłem.

-H xx"
❀❀❀

Przy prologu zapowiedziałam, że mam zamiar zapoznać was z paroma informacjami, ale zapomniałam co to było, więc to tyle na dziś, przepraszam, haha. Widzimy się za parę dni z drugim rozdziałem i mam nadzieję, że z przypomnianą sobie notką ode mnie.

Piosenka na dziś: Cimorelli - Renegade (myślę, że pasuje do głównej bohaterki)

10 listopada 2014

Prolog

2045 r. Prawo Posiadania.

"Wszyscy mężczyźni od 16 do 56 roku życia mają prawo wybrać kobietę w dowolnym wieku, by spędzić z nią resztę swojego życia, a one muszą być zgodne z ich rozkazami. Prosty tatuaż zaprojektowany z twoją bratnią duszą, będzie ostatecznie decyzją mężczyzny i ma ukazywać jak zostałaś wybrana. Nie istnieje możliwość rozwodu czy zerwania; ten człowiek jest teraz twoją drugą połową; osobą, z którą spędzisz swoje życie aż do dnia twojej śmierci."

To nie ma sensu. Dlaczego kobiety nie mogą być niezależne? Mam na myśli, że płeć męska posiada jest wolna. Kiedy wybiera cię nieczuły mężczyzna, stajesz się praktycznie jego niewolnikiem, a właśnie takim rodzajem faceta jest większość tutaj. To prawo, stworzone lata temu, nie ma żadnego sensu.

Najgorszą częścią tego wszystkiego jest sposób w jaki to działa. Możesz być w dowolnym miejscu, kiedy to się stanie, wystarczy tylko, że masz powyżej 10 lat. To okropne, że dosłownie każdy mężczyzna może cię wybrać. Ty możesz mieć 17 lat podczas, gdy twój partner ma 45. To obrzydliwe.

Możesz spacerować wzdłuż ulicy, być w kościele albo nawet w domu. Jeśli mężczyzna złapie cię za nadgarstek i schyli się, ostrożnie go całując, jesteś wybrana. To przecież niedorzeczne. A jeśli jesteś już nieosiągalna, musisz złapać jego ramię i delikatnie go odepchnąć. Myślę, że to z kolei jest zabawne.

Paru mężczyzn całowało już mój nadgarstek, a ja kłamałam, mówiąc im, że jestem zajęta. Ostatecznie, za ósmym razem zostałam przyłapana, a następnie ukarana.

Teraz jedyna rzecz, która wciąż mnie niepokoi to fakt, że jestem wybrana. Przez Liama Payna.

Myślę, że jest sympatyczniejszy niż większość mężczyzn tutaj, ale wolałabym nie czuć nigdy nic względem żadnego faceta. Szczególnie teraz. Oraz od czasu sytuacji, która miała miejsce 5 lat temu. To sprawiło, że zdecydowałam, iż muszę zapomnieć i ruszyć dalej.

Miłość to stek bzdur. Rośnie w tobie tylko po to, by w końcu ściągnąć cię na dno. Głębiej niż kiedykolwiek mógłbyś przypuszczać.

Nasze władze są teraz nie do zniesienia. Nawet nie próbują udawać chociaż najmniejszego zainteresowania nami. Ja nie rozumiem powagi tego prawa, ale dla nich to świętość. Kiedy zostajesz wybrana, idziesz prosto do nich. Piszesz swoje nazwisko w księdze i zdobywasz swój tatuaż. Ja mam gołębia po lewej stronie mojej piersi, tak samo jak Liam. Nie mam pojęcia dlaczego to wybraliśmy.

Podczas minionego roku z całych sił starałam się odzyskać swoją wolność przez co zostałam ukarana zbyt wiele razy, by je wszystkie zliczyć. Z jakiegoś powodu, zdecydowali, że mnie nie zabiją - tak jak czynią to z większością kobiet.

Robiłam najgorsze z możliwych rzeczy, po to, by to wszystko zatrzymać, a oni i tak tylko mnie karali. Szczerze mówiąc, chodziłam czasem do nich z nadzieją, że mnie zabiją. Nigdy tego nie zrobili. Jedynie zostawiali blizny na moich plecach.

Wydaje im się, że mogą się mną bawić. Moją walką, moją obojętnością wobec tego co o mnie pomyślą lub co ze mną zrobią.

Jestem wojowniczką. Walczę o to co jest dobre, tak jak powinni to robić inni, ale tego nie robią, bo trwożą.

Większość ludzi stoi z boku, bojąc się powiedzieć co myśli. Ja nie należę do tego grona. Nie chcę żyć w sposób, który nie daje mi radości. Powinniśmy żyć pełnią życia, każdą wolną sekundą, a nie być zmuszonym do bycia z kimś lub robienia czegoś, na co nie mamy ochoty.

Ja jedna przeciw całemu Rządowi i to jest niepokojące. Nikt nie walczy ze mną. Jestem sama.

Nikt się ze mną nie zgadza.

Tak przypuszczam.