21 listopada 2014

Rozdział drugi

"W końcu cię znalazłem.

-H xx"


H?

Kim jest H i jak niby mnie odnalazł?

- Halo? - wołam zza drzwi, sprawdzając, czy ktokolwiek zdecyduje się pokazać. Albo, czy H postanowi się ujawnić.

Kiedy nie dostaję żadnej odpowiedzi, wzdycham i zamykam drzwi. Idę do kuchni, siadam na krześle i kładę kartkę na stół. Kontynuuję wpatrywanie się w tekst.

"W końcu cię znalazłem."

Dlaczego ktoś mnie szukał? I jak długo to robił?

Jestem dociekliwą osobą i zawsze muszę wiedzieć wszystko. Często sprowadza to na mnie kłopoty, ale nie obchodzi mnie to, taka po prostu jestem.

Nie mam pojęcia, jak rozwiążę tę sytuację. Nikogo nie znam w tym małym miasteczku Montgomery i nie rozumiem dlaczego ktoś miałby mnie szukać. Będzie mnie to męczyć, dopóki nie dowiem się kim jest ta głupia osoba.

Dlaczego ktoś miałby mnie wciągać w coś takiego?

Kurcze.

Po około dwudziestu minutach mojej niezwykle intensywnej, lecz bez efektywnej burzy mózgu, mama i siostra wróciły do domu.

- Kupiłyśmy ci sałatkę, Josie - powiedziała Sam, wchodząc do kuchni.

Wpycham kartkę do kieszeni i mamroczę do niej ciche "dziękuję".

- Zjem w moim pokoju, dobrze? - pytam mamy.

- Jasne, dlaczego?

- Po prostu potrzebuję chwili dla siebie - odpowiadam, biorąc sałatkę i kierując się w stronę swojej sypialni.

- Wszystko w porządku, Josie? - mama krzyczy za mną, a ja potwierdzam kiwnięciem głową.

- Tak, jestem tylko zmęczona. To wszystko - kłamię.

Gdy nie słyszę żadnej odpowiedzi, udaję się do mojego pokoju, aby pomyśleć. Tylko, że nie ma o czym myśleć. Jest tylko kartka. I nie istnieje nic co pomogłoby mi rozwiązać tę sprawę. Nikt nie ma pojęcia, jak bardzo doprowadza mnie to do szału.

Czy to Liam mógłby mną tak manipulować? Wątpię. Może i wygląda na twardego, ale w rzeczywistości nie skrzywdziłby nawet muchy. To beznadziejne, że będę musiała spędzić z nim resztę mojego życia. Niby nie jest taki okropny, tylko fakt, że nic nie mogę z tym zrobić. Ja nic do niego nie czuję.

Nie lubię facetów. Każdy z nich to idiota. Ale nie jestem lesbijką. Chłopcy są atrakcyjni, ale po prostu nie lubię ich charakterów. To zdecydowanie lepszy sposób na opisanie tego.

Liam jest dla mnie niezrozumiale i znacznie za miły, czego wciąż nie rozumiem. Stara się być dla mnie surowy, ale to ja zawsze w jakiś sposób nad nim góruję.

Siedząc na moim łóżku, wyjmuję kartkę z kieszeni. Wkładam ją do szafki przy łóżku, aby była w bezpiecznym miejscu i moja mama jej nie znalazła. Następnie włączam telewizor i jem moją sałatkę.

Próbuję przestać myśleć o tej kartce. I co? Nie mogę.

Po skończeniu jedzenia wrzucam pojemnik po sałatce do kosza obok mojego łóżka i wzdycham, wyjmując telefon.

Widzę wiadomość od Liama, który życzy mi dobrej nocy. Muszę mu odpowiedzieć, to jedna z jego zasad. Odpisuję mu dobranoc i podłączam mój telefon do ładowarki, po czym odkładam go na szafkę. Kładę się na łóżku, okrywając się kołdrą i wpatruję się w sufit.

Czy ta osoba skontaktuje się ze mną jutro? Czy zostawi kolejną wiadomość?


***

- Joey, mama i ja idziemy do sklepu. Chcesz się z nami przejść? - Sam budzi mnie następnego ranka.

Pocieram oczy i podnoszę się. Sam uśmiecha się do mnie, siedząc na skraju mojego łóżka.

- Nie, idźcie beze mnie.

- Wiedziałam, że się nie zgodzisz, ale mama i tak kazała mi cię zapytać - wzdycha, wstając z łóżka. Śmieję się do niej, gdy macha mi na pożegnanie.

Sam ma szesnaście lat i zachowuje się tak dziecinnie i niedojrzale. To właśnie w niej kocham. Nigdy nie bierze życia na poważnie i potrafi poprawić każdą złą sytuację. Jest taka pozytywna i pełna radości. Nie jak ja. Jestem jej kompletnym przeciwieństwem.

Idę do mojej szafy i ubieram na siebie jakieś długie spodnie i przewiewną bluzkę. Spinam włosy w kucyka, tak jak zawsze. Wydaje mi się, że nie nosiłam rozpuszczonych włosów już od trzech lat. Moje włosy są naprawdę długie. Takie je lubię. Podoba mi to się uczucie, gdy kołyszą się za moją głową. Nazywajcie mnie dziwną.

Gdy przypominam sobie o kartce, moje oczy nieco się rozszerzają. Biorę do ręki telefon i schodzę na dół.

To nie najlepszy pomysł, ale może powinnam przespacerować się po okolicy. A nuż zobaczę kogoś podejrzanego, kogoś kto zwróci moją uwagę.

Wychodzę z domu i zamykam za sobą drzwi. Pogoda na zewnątrz jest umiarkowana. Trochę chłodno, bez wiatru. Uwielbiam taką aurę. Nie za gorąco i nie za zimno. Idealnie na spacer.

Idę pewna siebie i skręcam do centrum naszego małego miasta. Tam gdzie znajdują się wszystkie niewielkie sklepy i restauracje.

Nie oczekuję, że znajdę osobę, która zostawiła mi wiadomość, ale warto spróbować. Rzadko widuję tu nowe twarze. Cały czas ci sami ludzie. To miasto nie jest zbyt popularne. Podoba mi się to. Nigdy zbyt tłumnie, nigdy zbyt głośno.

Zatrzymuję się nagle, kiedy widzę wpatrującego się we mnie mężczyznę. Wygląda na starszego. Może około dwudziestopięcioletniego. Ma czarne włosy, a jego ramiona są pokryte tatuażami. Stoi po drugiej stronie ulicy i jestem pewna, że mnie obserwuje.

Zerkam na niego ostrożnie, kiedy zmierza w moim kierunku. Zastanawiam się, czy powinnam do niego podejść czy zostać tutaj, ale nagle zawraca i idzie w przeciwnym kierunku.

Chcę za nim podążyć, ale idzie zbyt szybko, więc po prostu odpuszczam. Chociaż nie jestem pewna, czy powinnam.

Może udam się do Rządu? Oni zawsze mną manipulują, może to ktoś od nich.

Idę na przystanek i czekam na autobus, który mnie tam dowiezie. Od kiedy wszystkie nowe bratnie dusze składają swoje podania, kursuje tam ich znacznie więcej. To takie głupie.

Wchodzę do środka pojazdu i zajmuję wolne miejsce. Jechałam tym autobusem tak dużo razy. Jest tu przyjemnie, przyznaję, tylko nienawidzę miejsca, do którego zmierza.

Osoby pracujące dla Rządu są okropne. Zachowują się, jakby wszystko wiedzieli. Właśnie tego nienawidzę w ludziach.

Pracownicy, z którymi najczęściej tam rozmawiam to John, TJ i Hayes. Same dupki.

Zawsze siedzą w swoim biurze, tylko rozmawiając, pijąc i grając w jakieś gówniane gry wideo.

Wyglądam zza okna i czekam aż autobus wyruszy. Dużo nowych par i innych ludzi tłoczy się w środku. Ignoruję ich wszystkich.

Jestem pewna, że nikt obok mnie nie usiądzie, więc nie będę musiała na nich patrzeć. Odjeżdżamy z przystanku, a ja wciąż patrzę w okno.

Nagle ktoś zajmuje siedzenie obok mnie, więc kieruję na niego mój wzrok.

Patrzę w jego oczy. Są zielone.

Zwracam uwagę na jego wygląd. Z czapki wystają mu ciemnobrązowe loki. Ma na sobie ciemną koszulkę. Zauważam również tatuaże na jego rękach.

- Ignoruj mnie - mówi niewyraźnie, nie patrząc na mnie. Ma niski głos i wydaje się mieć nieco dziwny akcent.

Marszczę brwi i nie przestaję się w niego wpatrywać. Wyraźnie widać, że mu się to nie podoba.

Obraca głowę tak, że jego wzrok spotyka się z moim. - Zrób zdjęcie, misiu. Zostanie na dłużej.

Moje policzki lekko się rumienią, ale się nie odwracam. Wciąż patrzę na dziwną osobę siedzącą obok mnie. Coś w nim jest.

- Gdzie jest twoja bratnia dusza? - odzywam się, a on zaciska szczękę.

- Nie ze mną - odpowiada oschle.

- W ogóle masz bratnią duszę? - zadaję pytanie. Dlaczego próbuję nawiązać z nim kontakt? Nie powinnam.

- Ma to jakieś znaczenie? Chcesz, abym poprosił cię o bycie moją partnerką? Przemyśl to, kochanie.

- O co ci chodzi z tymi przezwiskami? - pytam.

Patrzy na mnie. Wygląda na zmieszanego tym pytaniem. - Co masz na myśli?

- "Misiu, kochanie" - cytuję.

Marszy brwi i znów patrzy przed siebie. - Przestań się do mnie odzywać - mówi szorstko.

- Więc nie siedź obok mnie - odgryzam się, a on wywraca oczami.

- Nie ma więcej miejsc.

- To stój - mówię, ale on się nie porusza.

- Nie myślałem, że poznamy się w ten sposób.

- Co? - pytam zdezorientowana.

- Wiem kim jesteś - odwraca głowę w moją stronę.

- Skąd?

- Myślę, że ciężko jest nie wiedzieć kim jesteś w takim małym mieście - odpowiada, podnosząc brew.

- Przypuszczam - mówię i odwracam się do okna. Prawie jesteśmy na miejscu.

Siedzimy w milczeniu, gdy autobus zatrzymuje się na parkingu pod budynkiem Rządu. On wstaje, a ja robię to samo.

Jest bardzo wysoki. Ledwo sięgam mu do ramion.

- Jak masz na imię? - pytam go szybko, zanim odejdzie.

Odwraca się, aby na mnie spojrzeć. - To coś czego musisz się domyślić.

- Co to znaczy? - zadaję pytanie, kiedy kierujemy się do wyjścia z autobusu.

- To co powiedziałem, domyśl się.

Wciąż za nim podążam, gdy wychodzi z pojazdu.

- Nie. Jak się nazywasz? - mówię, łapiąc za jego koszulkę, aby go zatrzymać.

Patrzy w dół na moją dłoń, uczepioną jego koszulki i marszczy brwi.

Chwyta ją i ściąga ze swojego ubrania.

- Styles - odpowiada i odwraca się ode mnie, idąc w kierunku budynku. Podbiegam, aby go dogonić.

- Jest tego więcej - mówię oczywiście, a on idzie prosto, nie patrząc na mnie.

- No i?

- Powiedz mi.

- To wszystko co na razie dostaniesz, aniołku.

Zatrzymuję się, a on wciąż idzie prosto, nie odwracając się ani razu. Nie odrywam od niego swojego wzroku.


❀❀❀

Zachęcam was do komentowania. Chciałabym wiedzieć co myślicie o tym fanfiction na ten moment, nawet jeśli ma to być negatywna opinia. Każdy komentarz dostaje ode mnie shout out na moim twitterze (@lourosiee)! Prawdziwa okazja.

(milion shout out'ów dla mojej bff za pomoc w przetłumaczeniu tego rozdziału)

2 komentarze

  1. miałaś napisać co to za bff ://////// hejt na ciebie

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne to ff. Moglabym byc informowana na Twitterze o nowych rozdzialach? Xx @blueberryloveme

    OdpowiedzUsuń